poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Philippa Gregory "Kochanice króla"

Mam szczęście, że grube księgi mnie nie przerażają, bo inaczej na pewno nigdy nie sięgnęłabym po „Kochanice króla” nawet mimo dobrych recenzji filmu ze Scarlett Johansson i Natalie Portman, którego, nawiasem mówiąc, nie oglądałam.

Już od pierwszych stron zatopiłam się w świecie XVI- wiecznej Anglii, w świecie, którym panuje Henryk VIII Tudor, bezwzględny tyran, kobieciarz, egoista. Znam go z lekcji historii, uczyłam się co nieco o jego decyzjach, o wpływie na bieg historii, jednak teraz, w zaciszu domowego fotela poznałam jego życie prywatne widziane oczami kochanki Marii Boleyn. Rzadko czytam książki historyczne, dlatego ciężko było mi uwierzyć, że to wszystko nie jest jedynie fikcją literacką. Kiedy jednak się z tym pogodziłam Maria stała mi się bardzo bliska. Rozumiałam jej przeżycia, troski i pragnienia. Choć od najmłodszych lat była dwórką i znała swoje miejsce w świecie, którym bezspornie rządzili mężczyźni, to w głębi duszy pokochała wieś, życie z dala od zgiełku królewskiego dworu, od nieustannych intryg, knowań, pustych komplementów i sztucznych uśmiechów. Temu wszystkiemu hołdowała jej siostra Anna, która odbiła jej króla Henryka, gdy Maria rodziła mu drugie dziecko, upragnionego syna. Anna Boleyn posiada wszystkie cechy, które są charakterystyczne dla całej jej rodziny, oprócz Marii. Jest bezwzględna, chorobliwie ambitna, egoistyczna, twarda. Po trupach dąży do celu, dosłownie, a celem tym jest korona. Nie liczy się los ówczesnej żony Henryka, Katarzyny, nie liczy się miłość, jedynie władza. Dalszy ciąg recenzji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz